Z życia Krakusa.

Co przeciętny Krakowianin może robić w wolny od pracy upalny dzień? Tłumy snują się po ulicach szukając schronienia w kawiarnianych ogródkach.

Termometry wskazują 35 ºC, ulice przepełnione są spoconym tłumem. Makijaże uroczo spływają po błyszczących twarzach. Obserwując je ma się wrażenie, że ostrość naszego pola widzenia ucierpiała. Patrzymy na ten zamazany obraz myśląc o zmarnowanych tuszach
i fluidach.  Mijając mały kiosk z warzywami,  naszą uwagę przyciąga napis ”Nie dotykać blatu- parzy!”. Wdzięczność dla autora tego tekstu wypełnia nasze serca.

Kobieta idąca przed nami, potyka się i z siatki wypełnionej zakupami wypada pojemnik
z jajkami. Jedno z nich oddziela się od pozostałych i z impetem uderza o trotuar. Kobieta zatrzymuje się i patrzy z niepokojem na bałagan jakiego sprawcą stała się przypadkowo. Uprzątnąć czy pójść dalej? Tyle się teraz mówi o usuwaniu zanieczyszczeń po własnych zwierzętach. Ale czy usuwać po obcej kurze? Z drugiej strony zabrudzenie ewidentnie pochodzenia zwierzęcego.

Nieopodal na ławeczce przysiadł człowiek, jeden z tych, którzy wybrali wolność i domem ich jest ławka w parku, lub dworcowe podziemia. Zdaje się na coś czyhać. Odczekał kilka minut
i rozwiązał problem. Zgrabnie zgarnął w dłoń rozbite jajko, które przez cztery minuty przebywania na chodniku zdążyło już przybrać formę sadzoną. Dzięki upałowi, biedak mógł spożyć pierwszy posiłek tego dnia. Na osłupiałej z wrażenia kobiecej twarzy maluje się teraz wdzięczność.

Jednak nie wszyscy skazani są na przebywanie w centrum miasta. Radując się z posiadanego urlopu, pakują rodzinę do auta i wyjeżdżają na najbliższe kąpielisko. Ja czynie podobnie. Wypełniam samochód gromadką dzieci w różnym wieku i wraz z przyjaciółką udajemy się
w to samo miejsce co większość mieszkańców. Po kwadransie jazdy, zbliżamy się do jeziorka, które przypomina miejsce pielgrzymek w czasie jakichś uroczystości. Szukamy gdzieś zacisznego kawałka ziemi. Z dala od ratowników, zaplecza socjalnego, ale przynajmniej swobodnie rozkładamy dwa koce. Chłodna woda daje ukojenie rozgrzanemu ciału. Leżę w pełnym słońcu i nawet nie odczuwam upału. Obserwuje bacznie co dzieje się wokół mnie. Niedaleko w cieniu ulokowała się pani (dość  pokaźnych kształtów) sprzedająca obwarzanki. Zastanawiam się dlaczego jakoś nikt nie ma na nie ochoty. Towar  skądinąd cieszący się takim powodzeniem, zwłaszcza w tym mieście. Kiedy wybieram się po jakimś czasie zakupić kolejną porcje schłodzonych napojów, tajemnica zostaje rozwiązana. Pani obwarzankowa, stoi odziana w coś co można teoretycznie nazwać jednoczęściowym strojem kąpielowym. Jednakże dół tego lureksowego odzienia, rodem z poprzedniej epoki, kilka numerów za duży pozwolił sobie na uwolnienie i ukazanie publicznemu widokowi miejsca, które większość kobiet skrywa. Nawet jeśli posiadają ponętne kształty. Co w przypadku tej pani było absolutnie wykluczone. Zdecydowanie wystawiony przez nią na światło dzienne „obwarzanek” odpycha potencjalnym klientów odbierając im apetyt.

Skupiam uwagę na mężczyznach teraz, zniesmaczona nieco poprzednim obrazkiem. Właśnie nadciąga czterech panów. Zatrzymują się dostatecznie blisko. Na długich umięśnionych nogach, osadzoną mają górę mięśni w kształcie trójkąta. Figura przypominająca klepsydrę, aż się ma ochotę podejść bliżej i sprawdzić czy widać przesypujący się w niej piasek. Korpus zaś zakończony jest precyzyjnie ogoloną głową, bardziej bryłą wyrastającą wprost z obojczyków. I teraz mnie olśniło! Już wiem dlaczego ci panowie noszą grube złote łańcuchy. W ten sposób sygnalizują, że w tym miejscu u przeciętnego człowieka znajduje się szyja. Ozdobieni mnóstwem przedziwnych tatuaży idą w stronę wody. Tam czeka już na nich , małe stadko  zgrabniusich odzianych w skąpe różowe stroje farbowanych blondynek i brunetek. Ozdobione są równie dziwnymi malowidłami i kolczykami w miejscach w których do tej pory kolczykowano tylko bydło. Wszyscy porozumiewają się w jakimś narzeczu, które składa się w 80 % z wyrazów ogólnie uznanych za obelżywe i paru spójników, resztę wypełniają proste czasowniki i rzeczowniki. Tak przekazują sobie informacje. Przebywająca ze mną pięciolatka dysponuje dużo większym zasobem i to bardziej wyszukanych słów. Bawią się w taki sposób jakby na tym świecie nie było nikogo innego. Nie zwracając uwagi na odpoczywające rodziny z dziećmi, które pod wpływem nowego towarzystwa siadają na kocach w zwartych coraz ciaśniejszych grupach. Tamci zaś ryczą (prawdopodobnie to śmiech, ale pewności nie ma, gdyż mimika tego nie potwierdza) wszak są silniejsi, mogą więc być również głośniejsi, agresywniejsi itp. Popijają hektolitry schłodzonego w wodzie piwa i kąpią się coraz śmielej, wypływając coraz dalej, albo zasypiając na materacu dryfują po wodzie. Mam wielką ochotę zjawić się na tej plaży za 30 czy 40 lat. Spotkać tych samych, wtedy już niemłodych ludzi. Zakładając, że ryzykowny tryb życia jaki prowadzą pozwoli im doczekać tych lat. To może być równie ciekawy widok, zwisające worki po mięśniach i pomarszczone skorpiony, pająki, motyle czy diabelskie głowy, które teraz tak naprężone przyciągają wzrok innych ludzi. Wtedy będą tylko chichotem świetlanej przeszłości ich właścicieli. Czas mija nieubłaganie, robi się coraz tłoczniej, czas oddalić się z tego miejsca i skryć się w zaciszu domowym, gdzie czeka dużo cienia, zieleni, rudy kot, czarny pies, dobra książka i mocno schłodzony napój.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *