MALWINA I JEJ HISTORIA.

Wieczorem, kiedy całkiem znużona opadłam na fotel z książką w ręku, byłam tak obolała, że nie potrafiłam już skupić na tyle uwagi, aby przeczytać chociaż linijkę tekstu. PotrzymaLam książkę przez kilka chwil i zasnęłam.

Budzę się obolała w środku nocy, wydaje mi się że z głębi domu dobiega wołanie.
– Maalwinaa – słyszę znudzony głos mojego ojca.

– Gdzież Ty znowu jesteś, ile razy Cię potrzebuje znikasz, nigdy nie ma Cię pod ręką. Po co ja właściwie dorobiłem się córki, całe życie inwestowałem w Ciebie, łożyłem na wykształcenie i po co ? Po to, aby na starość leżeć jak kłoda
i znikąd pomocy. – tato naprawdę potrafił się rozkręcić i na jednym wdechu wyliczać całe zło tego świata, na jakie naraził się, gdy wszedł w posiadanie córki. Tak, bo słowo „posiadanie|” jest tutaj słowem kluczem. Posiadanie czyli własność całkowita, nie podlegająca zwrotowi i reagująca tylko na polecenie, nakazy i zakazy właściciela. Czuję nerwowe mrowienie w palcach dłoni, że nie spełniłam oczekiwania ojca i nie zmaterializowałam się koło jego łóżka natychmiast jak o tym pomyślał,  spinam się i  jak najłagodniejszym tonem odpowiadam.

– Tato, przecież jestem, zrozum, o 2 w nocy nie stawię się natychmiast na Twoje zawołanie, nie muszę czuwać tuż za drzwiami pokoju. – nie łagodzę tym sytuacji, teraz dopiero płyta nr 4 idzie w ruch.

–  Oczywiście że nie musisz, rano i w południe również nie musisz, nic nie musisz. Możesz od razu oddać mnie do domu starców. Twój brat dałby Ci wtedy popalić, jedynie on mnie rozumie i cierpi tak jak ja cierpię. Troszczy się o mnie, tak jak należy.

– tato proszę nie zaczynaj, Twój syn mieszka 1500 km stad, odwiedza Cię raz na 5 lat, jak się troszczy? – staram się uświadomić stan faktyczny, jednak trafiam jak kula w płot.

– troszczy! I wiem, że jakby był tutaj byłoby inaczej….a teraz przynieś mi wody, choć tyle zrób dla schorowanego ojca, któremu zawdzięczasz wszystko. – milknie chwała Bogu, bo we mnie buzują już takie emocje, że sen pozostanie tylko dalekim wspomnieniem.Podaję wodę, nie śpię już do białego rana.

Opiekuję się leżącym ojcem od 5 lat. Po udarze już nigdy się nie podniósł. Jest częściowo sparaliżowany, zawsze był trudnym człowiekiem. W obliczu kalectwa negatywne cechy charakteru tylko się wyostrzyły. Nie mam własnych dzieci, mój mąż już dawno temu nie wytrzymał presji życia z moimi rodzicami, pod jednym dachem, zostawił mnie. Nie mogłam odejść od rodziców, potrzebowali mnie. Wydawało mi się, że tak trzeba, że oni są najważniejszą częścią mojego życia. Mama zmarła trzy lata temu. Nowotwór postępował błyskawicznie, nawet długo nie cierpiała. Ojciec załamał się, efektem był wylew. Spędził w szpitalu trzy miesiące. To był dla mnie trudny czas, codzienne wizyty u niego przeciągały się do późnych godzin wieczornych. Pielęgniarki przymykały oko i pozwalały mi wychodzić dopiero przed wieczornym obchodem lekarzy. Tata długo nie mówił i miał sparaliżowaną prawą stronę ciała. Jak zaczął odzyskiwać mowę, cieszyłam się jak dziecko. Teraz nie wiem czy nie wolałabym, aby ustąpił mu paraliż. Takie tyrady wygłasza do mnie kilka razy dziennie. Nie słyszę od niego słów uznania i wdzięczności za sprawowaną opiekę. To mój zasmarkany obowiązek. W końcu dał mi życie, więc jestem mu zobowiązana służyć pomocą. To ja powinnam mu dziękować, że wogóle jestem. Moje poczucie własnej wartości, jest już dawno wdeptane w dywan, przykryte pampersami i poplamionymi ubraniami. Nawet jak zmieniam mu pieluchę, to słyszę jaka jestem niedelikatna, nie potrafię wykonać tak prostej czynności. Dobrze, że Bóg nie obdarzył mnie dziećmi bo bym sobie nawet z pampersem nie poradziła. Takie słowa ranią jak nóż. Moja dusza pocięta i poraniona jak ofiara przemocy fizycznej. Życie przeciekło mi przez palce mam 58 lat. Za dużo żeby zacząć żyć od nowa, za mało żeby umrzeć. Brat prowadzi pensjonat w Hiszpani, ma żonę i trzy córki. Ma dla kogo żyć. Ja i tak jestem sama, mogę wiec opiekować się ojcem. Ustaliliśmy tak oboje, nawet stara się pomagać mi finansowo i pokrywa część wydatków na tatę. Co ojca oczywiście uskrzydla i pieje peany na cześć swojego cudownego syna. To było takie naturalne, że ja będę sprawowała opiekę, nie przewidziałam, że to będzie takie trudne, że mnie przerośnie sytuacja. Co teraz?

A może macie jakieś rady dla Malwiny? Jak chcecie żeby wyglądał ciąg dalszy??

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *